Kiedyś obowiązywały inne standardy…
W rozmowie z Agnieszką Żądło Newsweek – nadinsp. w st. spocz. Adam Rapacki – o obowiązujących w przeszłości standardach oraz obecnym wykorzystywaniu służb w walce politycznej – zapraszamy do lektury https://www.newsweek.pl/polska/upadek-policji-gen-rapacki-sluzbom-nie-chodzi-o-bezpieczenstwo/3m0gxqm
Gołym okiem widać dwie skrajne postawy wobec obywateli w zależności od tego, jakie są ich poglądy— mówi generał Adam Rapacki, były zastępca komendanta głównego policji, były podsekretarz stanu w MSWiA.
„Newsweek”: Widział Pan zdjęcie granatnika z Komendy Głównej Policji, które udostępnił kilka dni temu senator Krzysztof Brejza?
Gen. Adam Rapacki: Widziałem zdjęcie tego konkretnego granatnika i widywałem zdjęcia innych granatników w przeszłości. Nigdy nie strzelałem, ale dobrze wiem, jak wygląda.
Czy może przypominać głośnik?
— Trzeba by mieć nadzwyczaj wyostrzoną wyobraźnię, żeby tak pomyśleć i tak go zidentyfikować. Mnie by to nie przyszło do głowy.
Mnie też. Czemu więc policja przyjęła taką ewidentnie kłamliwą, wręcz śmieszną narrację?
— To jest poszukiwanie jakiejś linii obrony. Pewnie o jej skuteczności będzie rozstrzygał sąd. W prokuraturze toczy się postępowanie, co prawda niejawne. Czy zostaną postawione zarzuty, będzie zależało od tego, jak rozwinie się sytuacja polityczna w kraju. Jeśli PiS znów wygra wybory, to nie ma co liczyć na wyjaśnienie tej sprawy.
W ostatnich latach mieliśmy przykłady wielu zdarzeń, które wymagały wyjaśnienia, a nie były wyjaśniane, albo były wyjaśniane w taki sposób, że nic z tego nie wynikało, czyli umarzano je albo prowadzono przez długie lata.
Mieliśmy też sprawy, które dotyczyły jakichś absurdalnych, nieuzasadnionych zarzutów, a służyły tylko dokuczeniu jakiejś osobie lub grupie osób.
Jakie zarzuty w sprawie granatnika mogłyby być postawione?
— Umyślnego lub nieumyślnego sprowadzenia zagrożenia dla życia i zdrowia. To zagrożenie, jak wynika ze zdjęć, bez dwóch zdań było. Pomieszczenie w siedzibie Komendy Głównej Policji zostało zdewastowane. Gdyby ten granatnik dodatkowo się uruchomił, to spustoszenie i skala tego nieszczęścia byłyby jeszcze większe.
Mogli się przyznać, mówiąc, że to jednak nieudany prezent od ukraińskiej policji.
— Tylko wtedy można odpowiadać za nielegalne wwiezienie broni do Polski, a za to również są paragrafy. Tutaj katalog czynów zabronionych może być spory i dotyczyć różnych osób. Pojawiały się pogłoski, że to jednak nie komendant „bawił się” granatnikiem, a ktoś inny. To również powinno być wyjaśnione przez niezawisłą prokuraturę, a winni powinni ponieść konsekwencje.
To pytanie od jakiegoś czasu wraca jak bumerang, ale zapytam raz jeszcze: czy generał Szymczyk powinien zostać zdymisjonowany po incydencie z granatnikiem?
— Powiem tak: kiedyś obowiązywały inne standardy. Gdy zdarzało się jakieś uchybienie w instytucjach państwowych, nawet niezawiniona przez decydenta, to musiał brać za nią odpowiedzialność.
Gdy przyjmowałem stanowisko podsekretarza stanu w MSWiA, to usłyszałem od ówczesnego ministra: „Jakaś najmniejsza wpadka i odpowiadasz za to »głową« i podajesz się do dymisji”. Z drugiej strony zapewniał całkowitą swobodę. Nie było ingerencji politycznej w pracę służb, które powinny być apolityczne i skupiać się na tym, co do nich należy, czyli strzeżeniu bezpieczeństwa państwa i obywateli.
A dzisiaj?
— Dzisiaj tych standardów nie ma. Służby są wykorzystywane w walce politycznej. Wystarczy wspomnieć stosowanie Pegasusa wobec opozycji, prokuratorów, byłych generałów i to w sytuacji, gdy nie ma jakichś poważnych zarzutów wobec nich. To się nie mieści w ramach państwa prawa. Tak samo, jak wykorzystywanie zarzutów karnych czy pacyfikowania siłą uczestników zgromadzeń opozycyjnych. Potem sędziowie uniewinniają tych ludzi, ale policja i tak nie wyciąga wniosków, tylko dalej postępuje jak wcześniej.
A jak było ze sprawą Joanny z Krakowa? Wyciąganie na wierzch przez policję wrażliwych danych pacjentki, byle obronić swoją wersją wydarzeń.
— Albo przeszukiwanie gabinetu lekarki ginekologa i zabezpieczenie dokumentacji z ostatnich 30 lat. Nie wiadomo po co. To nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem. Po to, żeby komuś dokuczyć, prawo jest łamane albo instrumentalnie wykorzystywane. To nas prowadzi do państwa autorytarnego, a nie demokratycznego.
Z drugiej strony widać też przewymiarowanie zabezpieczenia pewnych sytuacji, np. miejsca zamieszkania szefa Prawa i Sprawiedliwości czy spotkań partii rządzącej z kandydatami i wyborcami. Gołym okiem widać te dwie skrajne postawy wobec obywateli w zależności od tego, jakie są ich poglądy.
Czy można postawić tezę, że policja zmieniła się w milicję?
— Pracowałem w milicji pod koniec lat 80. Wielu milicjantów dobrze robiło swoją robotę, ale w dużej części milicja, wspólnie z innymi służbami, była wykorzystywana przez władzę do utrzymywania politycznego status quo. Partia decydowała o stanowiskach, o przywilejach.
Dzisiaj formacje takie jak policja są w podobny sposób zagospodarowywane przez Zjednoczoną Prawicę. My już to przerabialiśmy. Nie chcemy do tego wracać. Latami próbowaliśmy budować apolityczne służby. Dziś jest to niweczone.
Kiedy ta wsteczna zmiana się zaczęła?
— Mam wrażenie, że takim momentem przełomowym był strajk kobiet, gdy do tłumienia protestu zaangażowano kontrterrorystów z pałkami teleskopowymi. To był fatalny obrazek i bardzo nierozsądny pomysł kogoś, kto to wymyślił i zaplanował. I kolejne następujące po strajku wydarzenia wywołują moje obawy, w którą stronę policja zmierza.
Ostatni przykład – zatrzymanie posłanki Kingi Gajewskiej na wiecu premiera Mateusza Morawieckiego.
— Interwencja w tym przypadku była absolutnie bezzasadna. I nie ma znaczenia, czy to była posłanka, czy nie. W ustawie o zgromadzeniach istnieje możliwość organizowania tak zwanych zgromadzeń spontanicznych. Ważne, żeby sobie nawzajem nie przeszkadzać, uwzględnić bezpieczną odległość od innej demonstracji. Tak z tego, co nam wiadomo, było w Otwocku.
Policjanci niepotrzebnie zatrzymali uczestniczkę demonstracji i doprowadzili ją do radiowozu. Przesadzili. W dodatku mieli świadomość, że to była posłanka, bo wszyscy to krzyczeli. Na miejscu był poseł Paweł Zalewski. Spokojnie im tłumaczył, kim jest zatrzymana osoba. Ona sama też o tym mówiła. Na nagraniach wyraźnie to zresztą słychać.
Czymś to można usprawiedliwić?
— Pewnie taką błędną decyzję wydał dowódca. A policjanci jakoś tak się zacietrzewili, żeby pokazać swoją siłę. Tymczasem policja nie jest od udowadniania swoich racji, tylko od zapewnienia bezpieczeństwa. Warto im przypomnieć, że taką właśnie w tym kraju odgrywają rolę. Chciałbym im przypomnieć taktykę, którą stosowali funkcjonariusze za moich czasów. Nazywaliśmy ją 3T.
Jak rozszyfrować to hasło?
— Troska, tolerancja i tłumienie. Z tym ostatnim wkraczamy, dopiero gdy następuje naruszenie prawa. Fakt, że ten program był trudny do wdrożenia w oddziałach prewencji, które są specyficzne, przyzwyczajone do walki z tłumem na zasadzie przewagi siłowej.
Dziś to już nie kwestia przyzwyczajenia, ale instytucjonalne przyzwolenie na siłowe działania funkcjonariuszy. Bez rozmów, bez spokojnego negocjowania. Szkoda, bo to wpływa na wizerunek policji i zainteresowanie pracą w tej formacji. Obecnie jest mnóstwo wakatów, szczególnie w dużych miastach, policjanci są przeciążeni. A to się odbija z kolei na bezpieczeństwie kraju i obywateli.
I na braku zaufania do policji.
— Chciałbym zaapelować też do opozycji, do uczestników demonstracji, żeby nie traktowali policji jak wroga, tylko instytucję, która również im ma zapewnić bezpieczeństwo. Może gdyby atmosfera między obiema stronami sporu politycznego była lepsza, nie oglądalibyśmy tych smutnych obrazków, gdy dochodzi do eskalacji.
Trudno o to, gdy policja jest przedłużeniem władzy.
— Policja zawsze, gdy się zaostrzał konflikt polityczny, była podręcznym „chłopcem do bicia”. Przerabiałem to na własnej skórze. Wyciągano jakieś pojedyncze incydenty, które urastały do miana wielkiej sprawy. Bo zawsze zdarzają się wpadki. Na tysiące interwencji, podejmowanych każdego dnia, nie ma innej możliwości. Grunt, żeby tych spraw nie ukrywać i rzetelnie wyjaśniać je, przepraszać te osoby, które poczuły się skrzywdzone czy urażone.
Czy da się odbudować wizerunek policji?
— Zależy, kto wygra wybory. Boję się, że rządzący, mimo przegranej, nie będą chcieli oddać władzy. Jeśli jednak oddadzą, praca nad zmianami w policji trochę potrwa. W pierwszej kolejności trzeba dążyć do uniezależnienia, odpolitycznienia i usprawnienia wszystkich służb. To nie odbędzie się z dnia na dzień, ale da się zrobić.
Co w pierwszej kolejności?
— Najpierw na stanowiska kierownicze trzeba wybrać najlepsze osoby, nie po znajomości czy lojalności wobec partii, ale niezależnych fachowców. Być może potrzebna jest gwarancja ich kadencyjności i stałego, procentowego finansowania formacji z PKB. Warte rozważenia byłoby zbliżenie policji do samorządów i wskazywanie przez nie priorytetów na danym terenie.
Potrzebne są zmiany w budowaniu efektywności i maksymalne wykorzystanie takich zasobów, jakie już w policji są. Myślę np. o mediacjach, których potencjał w ogóle nie jest odkryty, a mógłby wiele sporów rozstrzygnąć i oszczędzić pracy funkcjonariuszom, prokuraturze i sądom. No i niewątpliwie dalsza informatyzacja, wykorzystywanie nowych technologii.
A może najnowszy pomysł Lewicy — niezależne Centralne Biuro Monitorowania Policji — bez obecnych i byłych policjantów?
— To nie jest najmądrzejszy pomysł. Kto miałby w niej zasiadać? Politycy, aktywiści? Gdyby dobrze funkcjonowały istniejące, niezależne instytucje, nie byłoby problemu z łamaniem prawa przez policję. Teoretycznie nadzór nad policją jest niesamowicie rozbudowany: w samej policji jest hierarchiczna struktura, są MSWiA, Rzecznik Praw Obywatelskich, Urząd Ochrony Danych Osobowych, ale też w przypadku łamania prawa – prokuratury i sądy.
A jeśli te urzędy nie będą funkcjonować prawidłowo, to i tak niewiele taka nowa instytucja będzie mogła. Widać to było po kolejnych komisjach. Bez woli politycznej to po prostu niemożliwe i bezcelowe.
W zmianę policji, jeśli wygra PiS, pan nie wierzy?
— Nie. Ta władza wprowadziła totalną centralizację zarządzania, wszystko ustawione pod partyjny ośrodek władzy. To zupełnie inny model państwa niż ja sobie wyobrażam — jest nieobywatelski i niedemokratyczny.
Źródło: Newsweek